Czy może być coś ciekawszego w Indiach od tutejszego wesela?
Nad ranem wracamy z Goa i lecimy lotem powrotnym do Mumbaju. Teraz czeka nas najbardziej oczekiwane wydarzenie w naszej podróży, a mianowicie indyjskie wesele.
Ślub, na który jedziemy będzie w Nashik. Jest to miasto oddalone od Mumbaju o niecałe 200 km, dlatego decydujemy się wynająć kierowcę by nas tam zawiózł, towarzyszył nam i przywiózł. Wybrałyśmy tę opcję ponieważ dla dwóch kobiet to rozwiązanie jest znacznie bezpieczniejsze i wygodniejsze. Koszt wynajmu kierowcy to około 5000 Rupii +opłaty drogowe.
Okazuje się, że nasz kierowca nie rozumie nic po angielsku, więc kontakt z nim jest dość utrudniony. Mimo wszystko orientuje się gdzie jechać i co robić. W razie problemów dzwoni do pana młodego by przetłumaczył mu nasze pytania lub prośby. Podróż się dłuży, wiec przesypiamy ją trochę w samochodzie. Po ponad trzech godzinach dojeżdżamy do Nashik, które co tu dużo mówić nie jest zbyt urokliwe. Przypomina trochę Mumbaj, czyli gwarno, brudno, nic specjalnego. W związku z tym, że jutro będziemy uczestniczyć w ceremonii weselnej musimy sobie kupić regionalne stroje. To jest zadanie dla naszego kierowcy, by zawieźć nas do ogromnego sklepu z materiałami i wybrać odpowiednie stroje.
Przed sklepem obowiązkowo należy zdjąć buty. W środku jest pełno materacy, na których siedzą mężczyźni i prezentują stroje. Na niektórych również ręcznie wyszywają ozdoby.
Podchodzi do nas manager, sadza nas na krzesłach, częstuje kawą a trzech mężczyzn pokazuje nam cudowne, coraz to piękniejsze i droższe stroje. Wszystkie są pełne kolorów, bajeczne, nie do opisania.
Oj ciężko jest się zdecydować mając tyle do wyboru, po prostu chciałoby się wszystko. Musimy jednak coś wybrać, więc decydujemy się na strój zwany sari, który jest pasem materiału, długości 5-6 metrów, którego się nie zszywa. Sari najczęściej jest zakładane na halkę (zwaną lehenga/ghagra w północnych Indiach i pavada/pavadai na południu) wraz z krótką bluzeczką z niewielkimi rękawkami znaną jako choli. Żeby założyć sarii trzeba mieć trochę doświadczenia – dla nas to dość skomplikowane prosimy panią z obsługi by pomogła nam przymierzać.
Ciężko się było zdecydować, ale w końcu wybrałyśmy piękne suknie, za które zapłaciłyśmy ok 2800 Rupii/szt. Podziękowałyśmy za pomoc i jedziemy dalej, jeszcze nie wiemy gdzie bo kierowca sam decyduje za nas. Okazuje się, że w samochodzie jest nas już czworo, bo jedzie z nami pracownik sklepu, by pomóc nam znaleźć krawca.
Krawiec zmierzył nas i ma polecenie uszyć nam bluzki (choli) w ekspresowym tempie na jutro. Ok, to stroje mamy już zorganizowane, tylko kto nam pomoże się w nie ubrać?
Jest popołudnie, docieramy do hotelu gdzie szykujemy się na pierwszą część uroczystości. Na ten wieczór pan młody podpowiedział byśmy założyły europejskie sukienki. Oczywiście nie mogą one odsłaniać pleców, czy dekoltu i powinny by długie.
Podekscytowane jedziemy na uroczystość, która znajduje się około pól godziny drogi od hotelu.
Dojeżdżamy na miejsce. Widzimy bardzo dużo gości, ale nasza uwagę zwracają kobiety ubrane w kolorowe stroje. Mocne makijaże, nawet u małych dziewczynek. To co rzuca się w oczy, to ogromna ilość biżuterii zawieszonej na wszystkich możliwych częściach ciała: na szyi, uszach, rękach a nawet w nosie. Robi to wszytko bardzo duże wrażenie.
Uroczystość zaczyna się od polewania pana młodego wodą. Każda z kobiet bierze kubek i polewa go po plecach. Zastanawiamy się po co to wszystko? Otóż ten rytuał jest po to by, oczyścić ciało przed kolejnym etapem ceremonii.
Następnie Pan młody, wyciera się i znika, by za kilka minut pojawić się w odświętnym stroju. Za chwile z głębi tłumu wyłaniają się kobiety z tacami wypełnionymi kurkumą. Wejściu towarzyszy muzyka na żywo i wesołe indyjskie tańce.
Pan młody czysty po kąpieli jest gotowy by być natartym pomarańczowym proszkiem o dość gęstej konsystencji. Kobiety w tanecznym kroku podchodzą do niego i nie szczędząc żadnej części twarzy malują go.
Po tym robi się coraz weselej, ponieważ każdy każdego naciera kurkumą, są tańce i zabawy. Nas też nie oszczędzono i do końca imprezy chodziłyśmy z pomalowanymi policzkami na żółto.
Zapytacie pewnie po co ta kurkuma, w jakim celu to nacieranie? Otóż kurkuma ma poprawić cerę pana młodego przed jutrzejszą główną ceremonią zaślubin, stąd to nacieranie.
Następnie pan młody jest jeszcze dekorowany przez kobiety po czym wszyscy udają się na posiłek. Goście zasiadają za stołami ustawionymi na kształt litery U. Zasada jest taka, że kto ma miejsce ten siada a reszta czeka na swoją kolej. Każdy z siedzących gości dostaje metalową tacę, po czym kelnerzy podchodzą i nakładają różne potrawy.
Dania, które są podawane to różnego rodzaju sosy z dodatkami warzyw i mięs, placki ryżowe i wiele innych, których nazw nie znam. Może nie wygląda to zbyt okazale, ale uwierzcie mi że jest pyszne. No i oczywiście je się rękami bez używania sztućców, co moim zdaniem jest super.
Wszystko okazuje się być smaczne i dość pikantne, co mi akurat nie przeszkadza. Zasada jest taka, że jesz ile chcesz, wiec jak zje się wszystko z talerza, wtedy kelner dokłada porcję. Jednak jak już się najesz odchodzisz od stołu i kolejna osoba zajmuje twoje miejsce. Oczywiście następca dostaje nową, czystą metalową tacę. I tak do końca, aż wszyscy się najedzą. I tu zaskoczeniem było dla mnie to, że po kolacji goście udają się do domów. Nie ma alkoholu, tańców i szaleństwa do białego rana, tak jak u nas.
Podczas całej uroczystości byłyśmy bardzo dużą atrakcją, ponieważ nie było wśród gości innych Europejczyków. Większość gości chciała sobie zrobić z nami zdjęcie, co było dla nas trochę dziwne ponieważ miałyśmy wrażenie, że odbieramy zainteresowanie parze młodej, czego nie chciałyśmy. Z drugiej strony bardzo nas to bawiło.
Kolejny dzień poświęcony jest na główną uroczystość, która zaczyna się po południu. Tu już każdy przychodzi odświętnie ubrany, łącznie z nami. My postanawiamy poprosić panią sprzątaczkę w hotelu, by pomogła nam założyć sarii.
Robi to dość sprawnie, a efekt jest taki:
Jesteśmy wystrojone jak księżniczki. Długie, piękne sarii które mamy na sobie jest pełne wzorów i jaskrawych kolorów. To coś nowego dla nas, natomiast tu w Indiach taki kolorowy strój jest na porządku dziennym. Tak więc ubiór nas za bardzo nie wyróżnia, bardziej kolor włosów i skóry 🙂 Ciekawe tego co się wydarzy jedziemy na miejsce uroczystości a po drodze kupujemy kwiaty.
W końcu dojeżdżamy na miejsce. Tuż przed salą weselną słyszymy muzykę na żywo, tworzą się kółeczka tańczących i śpiewających kobiet. Widzimy pełno wesołych, kolorowo ubranych gości.
Poznajemy te same twarze kobiet, które widziałyśmy wczoraj. Wszyscy z uśmiechem witają nas i zapraszają do wspólnych tańców. Wahamy się trochę, ale po chwili już jesteśmy w kółku i bawimy się wspólnie z innymi. Ku naszemu zaskoczeniu za chwilę pojawia się odświętnie ubrany pan młody (uwaga!) na białym rumaku!
Ma piękny kolorowy strój, białe buty i odświętną czapkę. Za nim siedzi mała piękna dziewczynka. Każdy z gości chce sobie z nim zrobić pamiątkowe zdjęcie, my też.
W rytm muzyki zbliżamy się do sali weselnej, gdzie pan młody zsiada z konia i czeka na pannę młodą. Wszyscy goście wchodzą do sali weselnej, gdzie na wejściu otrzymują torebeczkę ryżu i różyczkę.
To co zwraca naszą uwagę na wejściu to przepych i rozmach tego wszystkiego. Widzimy dużą, udekorowaną scenę, oświetlenie jak w filmie, bardzo dużo krzeseł, rozdzielonych długim czerwonym dywanem, kamery i drony (!).
Goście wchodzą na salę i w kolejności zajmują swoje miejsca. My jako że jesteśmy dość dużą atrakcją wesela siadamy w pierwszym rzędzie. Nie dlatego, że same się tam pchamy, a dlatego, że rodzina nas tam zaprasza. Za chwilę przez środek po czerwonym dywanie wchodzi pięknie ubrana para młoda, a za nimi w rzędzie rodzina.
Przejściu przez środek sali towarzyszy muzyka na żywo grana na przeróżnych instrumentach i uroczysta atmosfera. Na środku sceny zatrzymuje się para młoda, której wygląd poraża przepychem. Piękne makijaże, stroje wyszywane złotymi nićmi, udekorowane obfitą ilością biżuterii. Państwo młodzi zajmują centralną pozycję, natomiast po boku stoją ich rodzice. Zaczyna się ceremonia, podczas której przemawia duchowny. W przerwach przemówienia goście rzucają w kierunku sceny ryż, który ma przynieść szczęście.
Po około pół godzinnej ceremonii, którą obserwowałam z zaciekawieniem, każdy z gości udaje się na scenę by zrobić sobie zdjęcie z parą młodą oraz by wręczyć prezent. Wszystkich gości było ponad dwieście osób, więc można sobie wyobrazić ile czasu trwały życzenia i zdjęcia…
Każdy kto złożył życzenia przechodził do sali jadalnej, gdzie posiłek wyglądał podobnie jak dzień wcześniej. Dodatkowo podawany był deser w postaci lodów.
Identycznie jak wczoraj, tutaj również cieszyłyśmy się bardzo dużym zainteresowaniem gości. Nie pamiętam kiedy wcześniej zrobiłam sobie tyle selfie i zdjęć grupowych jak przez te dwa dni.
Podobnie jak dzień wcześniej nie ma alkoholu i tańców do rana. Widać, że tu zupełnie inaczej niż u nas, stawia się na oprawę uroczystości, jej wystawność a nie na jedzenie czy picie. Czyli jak mówi stare powiedzenie – co kraj to obyczaj.