Goa, czy to raj na ziemi?

Godzina 20:00 jesteśmy w Mombaju.
Teraz tylko musimy odebrać bagaże, wymienić walutę i znaleźć odpowiedni gate by dolecieć do GOA.
Mamy dużo czasu, więc nie spieszymy się. Na spokojnie odbieramy bagaże, wymieniamy walutę i szukamy gate’u. Po kilkunastu minutach chodzenia po lotnisku, okazuje się, że wylot mamy z innego lotniska, które obsługuje loty krajowe. Mówią nam, że trzeba tam podjechać taksówką i żebyśmy się spieszyły bo mamy mało czasu.
Jest słabo, mamy tylko 1:15 h do odlotu! Desperacko szukamy taksówki, które w Mombaju są prepaidowe. Znajdujemy budkę i mówimy sprzedawcy biletów, że mamy mało czasu, że szybko, ale on na to uśmiecha się pokazując białe zęby i uspokaja nas, że na pewno zdążymy. W końcu znajdujemy nasze taxi – rozpadające się suzuki chyba z lat 80-tych. Taksówkarz gna po ulicach jak jakiś pirat nie zwracając uwagi na innych uczestników. Nie protestujemy, w końcu nam się spieszy. Trzęsiemy się i podskakujemy, czujemy się jak byśmy jechały w rozpadającym się Żuku lub Nysce. Mijajmy rowerzystów, skutery, motocykle, tuk tuki. Wszędzie słychać trąbienie i widać wymuszanie pierwszeństwa. Jak to wszytko działa, że nie ma wypadków – nie wiem….
Udało się, jesteśmy na lotnisku o czasie.
Teraz już wiemy dlaczego sprzedawca biletów nas uspokajał – okazuje się, że loty krajowe z reguły mają dość duże opóźnienia i nas to też nie ominęło. Czekałyśmy ponad godzinę na lot do GOA….
Z Mumbaju mamy do pokonanie ok 600 km by dostać się do GOA. Najszybszy sposób to lot krajowymi liniami lotniczymi, na które już wcześniej kupiłyśmy bilety. Opóźnionym lotem liniami SpiceJet lecimy do GOA. Co tu dużo mówić, to już nie są linie Emirates. Mało miejsca, porwane siedzenia, brak posiłków i wszystko płatne. Ale czego by się tu spodziewać, cena lotu też nie była wysoka, bo około 150 EUR /os w obie strony.
Po ponad godzinnym locie lądujemy w Goa, gdzie czeka na nas kierowca z zarezerwowanego domku na plaży. Dojazd do kwatery trwa ponad godzinę, a cena taxi to 2000 Rupii w jedną stronę. Podróż przebiega normalnie, jest noc więc niewiele widzimy za oknem. Nocleg mamy w Simrose Resort Agonda Beach, który na zdjęciach wyglądał bajecznie, ale to są Indie, więc jedziemy trochę z niepewnością, bo nie wiadomo co zastaniemy. Okazuje się że lądujemy w miejscu, które można nazwać rajem.
Drewniane domki z tarasami, ciepło, przyjemnie, w oddali słychać szum Morza Arabskiego. W domku mamy małżeńskie łoże i łazienkę bez dachu! Tak bez dachu, to chyba naturalna wentylacja 🙂
Zmęczone podróżą siadamy na tarasie delektujemy się tym co nas otacza. Rano budzimy się i zastanawiamy czy oby na pewno za dnia będzie tak samo jak w nocy. Nic mylnego – jest jeszcze piękniej. Dookoła klimatyczne domki, ścieżki porośnięte zielenią, chatki z poduchami do leżenia a zaraz przy plaży porządna restauracja, gdzie można zjeść coś pysznego.
Temperatura sprzyja – jest ponad 30 stopni, ale wieje dość silny wiatr, więc nie odczuwa się skwaru. Udajemy się na plażę. Fale w morzu są tak silne, że to chyba wymarzone miejsce dla surferów. No i co tu robić na plaży: smażenie się na słońcu, kąpiel w bardzo ciepłym morzu, walka z falami i znowu smażenie. Tego właśnie nam było trzeba!
Po południu okazuje się ze mamy gości – widzimy stado krów, które wolnym tempem przyszło sobie na plażę. Zastanawiamy się po co. Przecież nie ma tu trawy, czy pitnej wody. Chyba po porostu przyszły poleżeć. Ostatecznie krowy pojawiały się tu codziennie po południu.
Wieczorem spacer po okolicznym bazarze, gdzie hitem są szale z kaszmiru, z resztą bardzo ładne. Można kupić wiele suwenirów, naturalnych kosmetyków czy napić się świeżo wyciskanego soku z egzotycznych owoców.
Gdy oddaliłyśmy się od resortu nie byłyśmy zaskoczone, że zobaczyłyśmy wszechobecną biedę. Stare rozpadające się domy, biedne brudne dzieci, wielodzietne rodziny. Wszędzie pełno śmieci, kurzu i ogólnego bałaganu, który niemiło się ogląda. Jednak wydaje się być bezpiecznie, ponieważ nikt nas nie zaczepiał, nie żebrał i nagabywał.
Spędzamy tu dwa dni na relaksie i odpoczynku, bo po tak długiej podróży tego nam było trzeba. Podsumowując, jest to dość ciekawy kompleks, bo z jednej strony jest niewiele ludzi, nie ma tłumów, ale z drugiej jest co robić. Można korzystać z jogi, udać się na rejs statkiem by zobaczyć delfiny i inne wyspy. Cena za trzy noce to około 10800 Rupii, co za takie warunki uważam że jest w porządku.
Trochę faktów:
*nie wolno pić wody z kranu, nawet zęby myje się wodą z butelki
*trzeba uważać na małpy, które mogą się pojawić w każdej chwili
*uwaga na skutery, które jeżdżą jak chcą i nie zważają na przechodniów
*jest dość tanio, np zakupy w sklepie spożywczym (4 butelki wody, cola, chipsy) zapłaciłyśmy 160 Rupii (ok 10 zł)