Gruzja – Kazbegi i Droga Wojenna
Chcąc opuścić Federację Rosyjską kierujemy się z Władykaukazu do Kazbegi, czyli na granicę z Gruzją. Prowadzi tam ładna szeroka droga przy rzece. Przez kilkanaście kilometrów jedziemy wzdłuż sznura TIRów oczekujących na odprawę celną. Taki ogromny korek do granicy spowodowany jest tym, że jest to jedyne oficjalne przejście graniczne między Rosją i Gruzją. Nas, motocyklistów oczekiwanie w korku jednak nie dotyczy. Omijamy korek i wjeżdżamy praktycznie pod szlaban. W związku z tym nasza odprawa ma szansę trwać znacznie krócej. Trochę się denerwujemy czy bez problemów „wydostaniemy się” z Rosji, ponieważ wypełniając dokumenty wjazdowe na granicy Białoruskiej w języku rosyjskim nie byliśmy pewni czy wszystko zostało poprawnie zarejestrowane. Podczas odprawy każdy z nas zwraca w okienku wriemienny wwoz, który otrzymaliśmy na wjeździe do Rosji (jest to dokument celny uprawniający do bezcłowego wjechania pojazdem na teren FR). Oczekiwanie, podawanie wszystkich danych osobowych i odprawa trwa niecałą godzinę po czym zezwalają nam opuścić Federację Rosyjską – udało się! Odetchnęliśmy z ulgą!
Następnie udajemy się do odprawy gruzińskiej, podczas której celniczka wypytuje się o szczegóły dotyczące nas i naszych motocykli. Te pytania wydają się być tylko formalnością ponieważ do Gruzji nie potrzebujemy wizy. Dane zamieszczane są w komputerze, a każdy z nas otrzymuje stempel w paszporcie – jesteśmy w Gruzji!
Tuż za granicą krajobraz zmienia się diametralnie. Jest zimno i wilgotno. Z gór schodzi mgła. Znika asfalt! Droga staje się znacznie węższa. Zastanawiamy się którędy pojadą te wszystkie TIRy(?) Myślimy sobie – w końcu zaczyna się nasz długo oczekiwany kaukaski adventure!
Gruzińska Droga Wojenna
Znajdujemy się na Gruzińskiej Drodze Wojennej. Jest to historyczny szlak wojenny zaczynający się we Władykaukazie a kończy w Tbilisi. Ma długość 208 km, a w najwyższym punkcie, tj. na Przełęczy Krzyżowej wznosi się na wysokość 2.379 m n.p.m. Nazwa drogi wiąże się ze znaczeniem militarnym szlaku w XIX wieku, który był niezbędny do szybkiego transportu wojska przez Kaukaz. Obecnie jest to jedyne drogowe połączenie pomiędzy Rosją i jej południowymi sąsiadami. Po kilu kilometrach asfalt powraca a droga robi się jeszcze bardziej spektakularna.
Miasteczko Stepancminda i pan Wasilij
Z Kazbegi kierujemy się do Stepancminda, czyli niewielkiego miasteczka położonego u podnóży szczytu Kazbek, oddalonego około 11 km od granicy. Jest to pierwsza turystyczna miejscowość na szlaku do serca Gruzji. W miasteczku nie brakuje miejsc gdzie można znaleźć nocleg, jest wiele punków usługowych takich jak sklepy, restauracje, czy kantory wymiany walut. To wszystko świadczy o otwartości na turystów, z których to miejsce żyje. Dowodem na to jest fakt, że co kilka minut jesteśmy zaczepiani przez tubylców z ofertą noclegu. My przystaliśmy na ofertę starszego mężczyzny o imieniu Wasilij, który okazał się później organizatorem wszystkiego.
Pan Wasilij okazał się bardzo przedsiębiorczy i zagwarantował nam obsługę typu full service. Poza noclegiem, którego szukaliśmy zaoferował nam wymianę waluty na gruzińskie lari (po kursie lepszym niż w kantorze), zawiózł do zaprzyjaźnionego sklepu (który przypadkowo prowadziła jego siostra), a także zaproponował zawiezienie nas do jednego z punktów naszej wyprawy, czyli do klasztoru Cminda Sameba. Oferta Wasilija była o tyle interesująca, że dawała niepowtarzalną okazję przejechania się terenową Ładą Niwą, dlatego nie odmówiliśmy. Niezwykle sympatyczny pan Wasilij zaskoczył nas znajomością podstawowych polskich zwrotów, w tym śmiesznie wymawianych przekleństw oraz posiadaniem polskiej flagi. Jazda po górach rozklekotaną Ładą Niwą to wrażenia bezcenne, to po prostu trzeba przeżyć. Koszt przejazdu za 3 osoby to 50 lari czyli około 80 zł, wspomnienia bezcenne.
Cminda Sameba
Cminda Sameba, inaczej Święta Trójca to prawosławny klasztor położony w północnej Gruzji u podnóży szlaku na Kazbek. Zbudowany został w XIV wieku, a położony jest na wysokości 2.170 m n.p.m.
Do klasztoru każdy możne bez problemu wejść, natomiast są wymogi co do stroju. Mężczyzn obowiązują długie spodnie, a kobiety powinny mieć długą spódnicę i nakrycie głowy. Spódnicę można dobrać z pojemnika znajdującego się przy wejściu do świątyni. W klasztorze panuje półmrok, cisza i spokój, można zapalić świecę i podumać w wyciszeniu.
Klasztor znajduje się na dość dużej wysokości, więc mieliśmy nadzieję, że będziemy mogli podziwiać zjawiskowy widok na oddalone miasteczko. Niestety mieliśmy pecha, ponieważ była dość duża mgła, która uniemożliwiła nam to.
Jadąc dalej na południe Gruzińską Drogę Wojenną można podziwiać malowniczy krajobraz jak i zwiedzić wiele zabytkowych świątyń i budowli obronnych, które stanowią wielką atrakcję turystyczną tego regionu. Nawierzchnia drogi to dobrej jakości asfalt, którym przejedzie każdy środek transportu. Ciekawym miejscem na trasie jest wzgórze z pomnikiem przyjaźni rosyjsko-gruzińskiej oraz spektakularny widok rozpościerający się z niego.
Pomnik przyjaźni rosyjsko-gruzińskiej
Ananuri
Kolejnym ciekawym miejscem na Gruzińskiej Drodze Wojennej jest twierdza Anauri leżąca nad rzeką Aragwi pochodząca z XVI w. Fortyfikacja ta była świadkiem kilkunastu bitew. Jest świetnie zachowana i robi duże wrażenie. Jest to też miejsce w którym można zakupić suveniry. Brak tam chińskiej tandety, sprzedawane są wyłącznie gruzińskie wyroby. Natrafiamy na mało apetycznie wyglądającą przekąskę – włoskie orzechy zatopione w winogronowym soku. Od tego czasu są to nasze ulubione gruzińskie słodycze.
Twierdza zlokalizowana jest nad pięknym zalewem z turkusową ciepłą wodą – Zhinvali. Jest to sztuczny zbiornik z jedną z największych elektrowni wodnych w Gruzji.
Ponieważ żar leje się z nieba, a przed nami jeszcze ponad 100 km jazdy po górach postanawiamy zrobić sobie przystanek na szybką kąpiel. Wrażenia – bezcenne!
Dalej jedziemy do kolejnego punktu naszej wyprawy, czyli górskiej Shatili, ale o tym w kolejnej części.
#jazdadalej
Pan Wasilij to chyba taki człowiek”Orkiestra”. Widoki super, Łada Niwa też pewnie dała radę…
Klasztor z prawdziwego zdarzenia.
Pamiątki regionalne wykonane na miejscu, a nie rzeczy made in Ch… . Przy całym szacunku dla ludzi z Chin.
Ps. Czyżby jakaś papryczka chilli w wersji max?
To nie jest papryka tylko właśnie orzechy włoskie zatopione w syropie z winogron, które opisujemy w tekście. Zdrowe, smaczne, słodkie i pożywne
Ale szczerze…. Przystaliście na nocleg u Vasilija, czy narobił rabanu, wam wstydu i był tak namolny, że dla świętego spokoju poddaliście się jego ofercie ;-). Ja absolutnie nie polecam Vasilija, naganiacz, kłamca. Miałem z nim do czynienia dwa razy w przeciągu 2 lat. Przy negocjacji ceny z innymi oferentami zapewniał, że będzie kolacja w cenie, potem robił raban, że nie proponował tej oferty. Cały pobyt łaził i wciskał kolejne płatne „udogodnienia”. Skłamał ze sklepem bo nam mówił, że należy do niego. Znajomym którzy planowali nocleg w „polish house” zaraz po wyjściu z marszrutki powiedział, żeby spali u niego bo właścicielka „PH” Maja nie żyje! Bawiliśmy się z Gruzinami wieczorem, każdy negatywnie wypowiadał się o Vasiliju. Co tu dużo wymieniać. Po przyjeździe wystarczy w czasie, jak się wykłóca o nocleg i odpycha swoich sąsiadów, wystarczy przyjrzeć na mieszkańców, którzy patrzą na niego jak na ułomnego.
Andrzej,
ostatnio spotkaliśmy znajomego, który również miał z nim do czynienia, tak więc wygląda na to, że Wasilija zna każdy kto pojedzie do Gruzji 🙂
A co do niego – to prawda, Pan Wasilij był trochę namolny i narzucający się, ale bez przesady. Nie czuliśmy się źle z tym, no ale każdy ma inne granice wytrzymałości. A może spędziliśmy zbyt mało czasu w Kazbegi, by go poznać bardziej… Ciężko powiedzieć. To co zdążyliśmy wyczuć to fakt, że to tutejszy biznesmen, który bardzo dobrze czuje się w tym co robi 🙂 Dla nas było to nowe doświadczenie, nie żałujemy bo zdaje się że chyba poznaliśmy „człowieka legendę” 😉
Cześć, witam i lewa.
W jakim miesiącu odbywaliście Wasz trip, planuje w przyszłym roku lekko karkołomny trip na małym cruiserze do Iranu przez Kaukaz, w Gruzji byłem samolotem i drogę widziałem w realu.
W okolicy granicy poza szutrowym odcinkiem nie jest źle, ale jak było na serpentynach Gudauri?
W maju panowały tam zimowe warunki, jechałem wypożyczonym Pajero, jestem ciekaw jak ten odcinek przeskoczyć na moto.
Pozdrawiam.
Ps. Armenię też znam, przebyłem całą od granicy z Gruzja do granicy z Iranem.
Cześć Jacku, my byliśmy w Gruzji w lipcu. Nie było wtedy ani grama śniegu. Nie obawiałbym się tam problemów z przejazdem. My nie mieliśmy najmniejszego problemu z przejazdem. Zazdroszczę planów! Kiedyś też chcielibyśmy odwiedzić Iran
Acha, Wasilija wszyscy znają, też u niego w Stepancmidzie nocowałem, ten człowiek wyrasta z pod ziemi 🙂
Na Cminde Samebe jednak wjeżdżałem sam.
To podobno człowiek-legenda. Wjazd Ładą Nivą z Wasilijem to było przeżycie samo w sobie 🙂