Munnar (Kerala) – trekking w herbacianym raju
Następnego dnia rano wyjeżdżamy z Nashik i jedziemy na lotnisko do Mumbaju. Wylot jest rano, więc mamy pobudkę dość wcześnie. Podróż mija dość szybko, bez żadnych niespodzianek. Dojeżdżamy na miejsce, rozliczamy się i żegnamy z naszym kierowcą. Jesteśmy na lotnisku.
Na indyjskich lotniskach ciekawe i zastanawiające jest to, że jest bardzo dużo kontroli. Nie da się wejść na teren lotniska bez ważnego biletu samolotowego. Po wejściu do budynku również nie omijają nas kontrole, mamy sprawdzanie przy nadawaniu bagażu, dalej na bramce bezpieczeństwa, gdzie jesteśmy oddzielane od mężczyzn. Kolejne sprawdzenie dokumentów jest po drodze do samolotu i jeszcze sprawdzenie biletu przy wejściu do samolotu. Kontrole te są dość denerwujące, ale dzięki nim czujemy się tu znacznie bezpieczniej niż w Europie.
Tym razem lecimy krajowymi liniami Jet Airways, które reprezentują znacznie wyższy poziom niż SpiceJet. Dostaniemy tu ciepły posiłek i napoje. Po dwóch godzinach jesteśmy w Kochi, gdzie czeka na nas kierowca, który ma nas zawieźć do pensjonatu The Shade w Munnar. Zdecydowałyśmy się na kierowcę ze względu na małą ilość czasu. Jednak gdyby ktoś miał go więcej istnieje możliwość jazdy autobusem, który jest znacznie tańszy niż taksówka. Niestety wtedy czas przejazdu to 6-7 godzin a nie tylko 4.
Wieczorem dojeżdżamy do pensjonatu, gdzie wita nas miły właściciel.
Po spisaniu naszych danych gospodarz domu częstuje nas kolacją, którą jemy z apetytem. Po posiłku udajemy się do naszego pokoju. Wieczór mija nam na siedzeniu na tarasie, wsłuchiwaniu się w odgłosy dochodzące z olbrzymiego ogrodu. Długo rozmawiamy na różne tematy, w międzyczasie popijamy drinki i gramy w karty. Jest ciepło i parno.
Na kolejny dzień mamy zaplanowaną wyprawę trekkingową z przewodnikiem po herbacianych polach Munnaru. Wstajemy wcześnie rano, jemy obfite śniadanie i idziemy w góry.
Nasz przewodnik to rodowity hindus, mężczyzna około 45 roku życia, dość niski z charakterystycznym czarnym wąsem. Przewodnik pojawia się w eleganckich czarnych spodniach i niebieskiej koszuli. Do tego ma sandały i bardzo duży plecak wypchany po brzegi. Dziwi nas trochę jego ubiór i wielki plecak, ponieważ my dla odmiany mamy tylko jeden mały plecaczek z wodą i bananami.
Nasz przewodnik na początku nieśmiały, niewiele się odzywa, ale z minuty na minutę jest coraz śmielszy w swojej łamanej angielszczyźnie. Opowiada różne historie, śmieje się i żartuje.
Zmierzamy w kierunku pól herbacianych, a po drodze pokazuje nam krzewy kawy, kardamonu i innych roślin, których nazw nie sposób zapamiętać.
Zauważamy, że nasz trekking guy jest bardzo dobrze przygotowany. Ma dobrze opracowaną trasę, podczas której zaczynamy się wspinać po zboczach góry po kamieniach. Nie żałujemy, że założyłyśmy na nogi buty z dość dobrym bieżnikiem. Zastanawiamy się natomiast jak daje sobie radę nasz przewodnik w sandałach… Jak widać zaprawiony z niego zawodnik.
Na życzenie hindusa robimy sobie co jakiś czas przerwy, podczas których pijemy wodę i posilamy się. Nasz przewodnik wyjmuje z plecaka a to wachlarz by nas ochłodzić, a to zdjęcia by nam opowiedzieć o sobie i innych gościach których oprowadzał po Munnarze. Kolejny przystanek to owoce i miód przygotowane przez jego żonę.
Hindus okazuje się zgrywusem, bo co jakiś czas robi sobie z nas żarty, ale też umila nam wędrówkę swoim śpiewaniem, co jest bardzo miłe.
Podczas wyprawy oglądamy pola herbaty, które rozciągają się na sąsiadujących wzgórzach.
Co jakiś czas widzimy tubylców pracujących na plantacjach.
Często zatrzymujemy się, by przewodnik mógł porozmawiać z nimi, a my żebyśmy mogły zrobić sobie wspólne zdjęcia. Wszyscy są mili, uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni do nas.
Cała wyprawa trwała około 5 godzin, podczas której przeszliśmy około 12 km. Zobaczyłyśmy wiele roślin, których wcześniej nie miałyśmy okazji widzieć. Pola herbaciane rozpościerające się na wzgórzach i kobiety tam pracujące robią niesamowite wrażenie, które pozostanie w naszych głowach na długo. Zmęczone ale i zadowolone, bo pełne wrażeń i emocji wracamy do pensjonatu. Żegnamy się z The Shade i wraz z naszym kierowcą wyjeżdżamy z Munnaru.
Fakty
*W Indiach można zjeść bardzo tanio. W przydrożnym barze za dwa obiady i picie zapłaciłyśmy 180 Rupii.