Bajeczne rozlewiska indyjskiej Kerali
Na kolejne dwa dni podróży zaplanowałyśmy relaks w regionie Kerali. Nasz kierowca zawozi nas do pensjonatu Marari Arattukulam Haven w Mararikulam. Posiadłość dość ładna, jednak wydaje się dziwna i trochę jednak odbiega wyglądem od zdjęć w zamieszczonych internecie.
Dom jest duży i zamieszkały jedynie przez starsze małżeństwo. Właściciele zachowują się trochę dziwnie, ponieważ podczas kolacji siedzą z nami i nic nie mówią tylko przyglądają się nam w ciszy i uśmiechają. W salonie niemalże na środku pokoju stoi ogromna drewniana kapliczka, co też wydaje się być dla nas dziwne.
Nasz pokój jest trochę klaustrofobiczny, nie ma balkonu, trochę starodawny, tzw PRL. Zastanawiamy się więc czy zostać tu jeszcze jedną noc czy zmienić lokum. Decyzję zostawiamy na później. Jest ciepły wieczór, więc wychodzimy na taras, do którego mamy dojście z korytarza, siadamy i rozmawiamy. Temat przewodni to gospodarze tego domu i ich zachowanie. Po chwili postanawiamy jednak zejść na dół, by porozmawiać i trochę ich poznać. W międzyczasie pytamy właścicieli o domowe wino, które ku naszemu zaskoczeniu bez problemu dostajemy. Właściciele okazują się trochę bardziej rozmowni, postanawiają usiąść z nami przy winie, chociaż sami nie piją, to otwierają się coraz bardziej i opowiadają o sobie i rodzinie.
Następnego dnia podczas śniadania gospodarze ponownie siedzą z nami i się nam przyglądają, ale już nie w milczeniu. Rozmawiamy o naszych planach na cały dzień. Mężczyzna bardzo chętnie udziela nam porad i wskazówek jak najlepiej dojechać w wyznaczone miejsce. Zarówno wczorajszy wieczór jak i dzisiejszy poranek utwierdziły nas w przekonaniu, że jednak tu zostaniemy. Właściciele okazują się sympatyczni i pomocni, przez co atmosfera jest bardzo miła, a to dla nas jest ważniejsze niż wygląd pokoju.
Postanawiamy, że dziś będziemy pływać łódką po przepięknych i słynnych kanałach Kerali. Za poradą gospodarza zamawiamy tuktuka i jedziemy na wybrzeże jeziora.
Tam wsiadamy na łódkę i około godziny zajmuje nam dopłynięcie do docelowego miejsca. Koszt wynajęcia łódki wraz z kierowcą to 600 Rupii za godzinę. Pomimo zachęt „kapitana” by wydłużyć rejs, stwierdzamy, że 3 godzinny pobyt na łódce w zupełności nam wystarczy.
Rozlewiska Kerali to sieć połączonych ze sobą rzek, kanałów i jezior tworzących system przypominający labirynt i liczący w sumie około 900 km długości. Rozlewiska te powstały w wyniku działania fal i prądów przybrzeżnych, które są też przyczyną powstania unikalnego ekosystemu, w którym słodka woda z jeziora miesza się ze słoną wodą z Morza Arabskiego.
Kanały w Kerali to bajeczne miejsce. Są dość wąskie, otoczone palmami i pięknymi łodziami zacumowanymi przy brzegu. Te łodzie to nic innego jak boathousy, które można również wynająć na nocleg. Niestety koszt takiego noclegu jest znacznie wyższy niż na lądzie, ale przeżycia pewnie niezapomniane. Rejs tradycyjną łodzią pozwala nam wyciszyć się i zrelaksować. Mamy okazję poznać unikalne Indie z zupełnie innej perspektywy, a przy tym podziwiać mijane po drodze krajobrazy, które zmieniają się z minuty na minutę.
Podczas trzygodzinnego rejsu widzimy zwykłych ludzi zajmujących się codziennymi czynnościami jak pranie, łowienie ryb czy wypasanie kóz. Mijamy beztroskie dzieci wracające ze szkoły, które bawią się i robią sobie psikusy. W swej zabawie zauważają nas, zatrzymują się i machają nam pokazując w szerokim uśmiechami swe białe zęby.
Mijamy rybaków, pasterzy pilnujących zwierząt, które pasą się na brzegu kanału. Mamy okazję obserwować codzienne życie tubylców, które wydaje się być dość prymitywne ale zarazem wesołe.
Z głowami pełnymi bajecznych widoków wracamy do naszej kwatery. Dzień się jeszcze nie skończył więc decydujemy się na dojazd na plażę. By bardziej poczuć klimat mieszkańców rezygnujemy z tuktuka i wsiadamy do lokalnego autobusu, na który bilet kosztuje 7 Rupii/os.
Przejazd takim autobusem to niesamowite przeżycie. W autobusie gra głośno muzyka, kierowca jeździ jak szalony. Na stałym wyposażeniu autobusu jest specjalna osoba, która otwiera drzwi pasażerom i ciągnie za sznurek by zadzwonić dzwonkiem. Na stałe również w autobusie siedzi kontroler biletów, który również je sprzedaje. Ciekawe jest to, że jesteśmy w regionie w którym ludzie bardzo afiszują się ze swoją wiarą i np. kierowca naszego autobusu ma przy sobie ołtarzyk i to nie jest tu nic nadzwyczajnego.
Dojeżdżamy na plażę Mariam Beach, która jest podobna do plaży na Goa. Szerokie piaszczyste plaże, niewiele ludzi i restauracji. Za to morze jest tu bardziej zdradliwe, bo fale, które są bardzo silne potrafiłyby bez problemu wciągnąć nas w głąb. Wchodzimy do wody, ale już nie tak daleko jak na poprzedniej plaży.
Pluskamy się w morzu, odpoczywamy na leżakach i powoli kierujemy się do domu. Nie zaskakuje nas już ani widok krzyży na plaży ani kapliczek, które mijamy.
Jako że nasz wyjazd zbliża się ku końcowi, dziś wieczorem mamy ochotę napić się tutejszego indyjskiego wina. Zaczynamy więc szukanie sklepu z alkoholami, co nie jest tu łatwe. Ku naszemu zdziwieniu sklep, w którym można kupić wino jest tylko jeden w okolicy i znajduje się 20 minut jazdy tuktukiem. Pragnienie jest silne, więc decydujemy się na podróż. W czasie jazdy dowiadujemy się że w Indiach w ogóle jest ograniczona sprzedaż alkoholu i to nie jest wyjątek, że jest tu tylko jeden sklep. Tak podobno jest wszędzie.
Dojeżdżamy pod sklep i to co widzimy przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania. Od razu decydujemy, że nie pójdziemy do tego sklepu i nie kupimy alkoholu. Dlaczego? Ano dlatego, że kolejka przed tym sklepem jest na kilka metrów i składa się z samych mężczyzn.
Zasmucone i zrezygnowane decydujemy, że wracamy do domu. Ni stąd ni zowąd nasz kierowca wyczuł nasze zmartwienie i zaproponował, że sam pójdzie i dokona zakupu, na co oczywiście zgodziłyśmy się 😊
Wieczór spędzamy podobnie jak poprzedni. Siedzimy na tarasie i rozmawiamy przy winie, które pomimo tego, że jest średnie to smakuje wybornie. Niestety jutro wyjazd.